Kolejne zdarzenie, kolejne cięcie. Wszystko co sprawia mi ból jest godne zapamiętania tego. Ja zapisuję to na sobie, żyletką. Tak jest prościej.
Lou za każdym razem, kiedy ktoś ją upokarzał, ranił czy chociażby zdenerwował, robiła to samo. Sięgała po swoją jedyną przyjaciółkę, jaką teraz miała – żyletkę. Tak… traktowała kawałek ostrego metalu jako coś do wyżalenia się. Czasami mówiła, że tak upuszcza krew, żeby ciśnienie się wyrównywało. Po prostu chciała to ukryć przed światem. Czasami nie potrafiła, bo wyglądała jak chodząca śmierć. Długie blond włosy zakrywały jej bladą twarz, ukrywając wielkie wory pod oczami, które straciły swój dawny blask. Za duże ubrania zakrywały jej większość zniszczonego ciała.
Tego dnia straciła już w zupełności chęci do czegokolwiek. Jej przyjaciółka zakończyła coś, co trwało od bardzo dawna. Wyprowadziła się i obiecała… obiecała, że nie zapomni, że nie skończy, że nadal będzie najlepszą przyjaciółką. Obietnice w tych czasach są niczym, bo nikt ich nie dotrzymuje. Tylko ludzie, których przysłał Bóg, a jest ich bardzo mało. Lou od kilku dni pisała sms, dzwoniła, słała wiadomości na Facebook’u. Próbowała wszystkiego, aż tego dnia dostała to na co czekała tak długo. El wysłała jej sms’a:
„Nie dzwoń do mnie więcej, nie pisz. Przyjaźń na odległość nie ma sensu. Za bardzo tęsknimy, a i tak pewnie się nie spotkamy. Znalazłam nowe przyjaciółki, tobie polecam to samo. Żegnaj Lou i nie tnij się tyle co zawsze, bo skończysz w grobie : ). Pozdrawiam z Irlandii!”
Lou nic nie odpisała. Rzuciła telefon gdzieś w otchłań ciemnego pokoju i poszła do łazienki. Zamknęła szczelnie drzwi i nerwowo zaczęła szukać żyletki.
"Chodź tu moja kochana. Tylko Ty jesteś moją przyjaciółką, tylko tobie mogę zaufać. Ty mnie nigdy nie zawiedziesz, prawda? Będziesz zawsze ze mną? Będziesz?” – dziewczyna zaczęła płakać trzymając metalową rzecz w palcach. Zsunęła się po ścianie i usiadła na zimnych kafelkach. Trwała tak przez dłuższą chwilę, aż zaczęła szukać wolnego miejsca do kolejnego ‘zapisu’. Na jej ręce widniało wiele strupów i śladów od ran, które zdążyły już się zagoić. Przyłożyła żyletkę i ulżyła sobie.
Kolejne cięcie, kolejny zapis. Na zawsze w pamięci, na zawsze. Przecież nic nie trwa wiecznie. Jak to jest? Wszystko kiedyś się kończy, a jednak… pamiętam każdy mój zapis, a każdy zapis to jedno wydarzenie, które było cholernie złe. Przecież wszystko jest złe… świat jest dziwny.
Następny poranek był kolejnym nieudanym. Szara codzienność, ciągle to samo. Ta sama pieprzona szkoła, te same dupki, które dokuczają jej od samego początku. Znienawidziła swoje życie. Tylko dzieciństwo kochała, bo nie wiedziała co to znaczy słowo ‘problem’. Wiele by dała, żeby wrócić do tamtych czasów. Ubrała się w swoją ulubioną czarną bluzę i szare rurki. Nie czesała się, nie malowała. Nie potrzebowała tego. Śniadania też nie jadła, dbała o linie, chociaż sama nie wiedziała po co. Ubrała swoje przechodzone conversy i wyszła zarzucając ciężką torbę na plecy. Z każdym dniem stawała się coraz cięższa. Dziewczyna miała coraz mniej siły fizycznej, jak i psychicznej. Tej drugiej zostały już tylko resztki.
Jak zwykle szła tą samą drogą, także znienawidzoną. Stanęła na przejściu dla pieszych w wyczekiwaniu zielonego światła. Długo czekała, bo to skrzyżowanie należało do najbardziej zatłoczonych o tej porze. Kiedy wreszcie ruszyła poczuła, że ktoś w nią uderza. „Frajer” – pomyślała sobie. Już miała mu wygarnąć, co o nim sądzi kiedy ich spojrzenia się zetknęły. Lou na chwilę utonęła w jego zielonych tęczówkach. Poczuła lekkie mrowienie w brzuchu. Zorientowała się, że zielone światło zaczęło migać. Przebiegła pośpiesznie na drugą stronę i spojrzała za siebie w poszukiwaniu chłopaka. Zobaczyła go z jakąś wysoką blondynką. Spuściła wzrok i niechętnie ruszyła do szkoły.
Lekcje dłużyły jej się niemiłosiernie. Co chwila spoglądała na zegar, który zdawał się wcale nie poruszać wskazówkami. Po ostatniej lekcji podeszła do swojej szafki i wrzuciła tam wszystkie niepotrzebne zeszyty. Dopiero zaczynał się tydzień, a ona już miała go dość. Nagle poczuła na swoim ramieniu mocny uścisk. Zabolała ją sama siła, ale także i rany, o których nikt nie wiedział. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą najgorszą zgraję ze szkoły. Ta grupka była zdolna do wszystkiego. Joe przydusił ją do szafki i zaczął szeptać:
- Ile bierzesz? Podobno jesteś tania, dziwko!
Lou zaczęła się rzucać. Wystraszyła się. Zabolało ją również to co mówili. Jak mogli mieć o niej takie zdanie? Ona nawet nie miała chłopaka. Wyrwała się z jego uścisku i szybko uciekła z budynku. Przebiegła połowę drogi, po czym stanęła głośno dysząc. Straciła na ten dzień wszystkie siły. Kiedy dotarła do domu od razu zamknęła się w pokoju i zaczęła płakać. Nie myślała jednak o tych słowach, które o sobie usłyszała, tylko o chłopaku. Siedziała i wpatrywała się w ścianę. Nie wiedziała co ma o tym sądzić. Poczuła coś dziwnego, a jego twarz wydawała się znajoma, chociaż wcale go nie znała.
Następnego dnia wstała z większą nadzieją. Znów chciała spotkać bruneta i po prostu lepiej mu się przyjrzeć. W końcu wydawał jej się znajomy. Kiedy doszła do tego samego skrzyżowania, znów zatrzymała się w oczekiwaniu na zielone światło. Spojrzała się w ulicę, bo nie widziała nigdzie chłopaka, który wzbudził w niej tyle ciekawości. Znów wsłuchała się w piosenkę lecącą z jej słuchawek. Miała tak codziennie. Teraz ta chwilowa nadzieja stała się znienawidzoną, codzienną rzeczą. Do pewnego dnia, kiedy przechodziła na pasach i upadła. Nie zauważyła biegnącego człowieka i upadła.
„Każdy kiedyś upada, ale nie każdy potrafi się podnieść”
Ktoś chwycił ją za rękę i pomógł wstać. Poczuła mocny zapach męskich perfum. Kiedy była już gotowa pójść, zatrzymał ją ciągły uścisk na nadgarstku. Spojrzała na wybawiciela i ujrzała te same oczy, które omamiły ją tamtego ranka. Wtedy przeniosła wzrok na jego dłoń, która spoczywała na odsłoniętych bliznach. Chłopak odpuścił. Przez chwilę nic nie mówił, tylko wpatrywał się w dziewczynę.
- Jak masz na imię? – zapytał w końcu.
- Lou. – odpowiedziała cicho. Nie wiedziała czy zapytać go o to samo, czy przemilczeć sprawę. Po chwili zastanowienia wydukała z siebie: - a Ty?
- Harry. – posłał jej lekki uśmiech.
Tego dnia nie rozumiała niczego. Czuła coś nowego. Dziwne ciepło, którego nie dało się znienawidzić mimo iż chciała. Nie wiedziała… jeszcze nie wiedziała…